Recenzja filmu

Sonatine (1993)
Takeshi Kitano
Takeshi Kitano

Yakuza w nietypowym, urzekającym ujęciu

Czwarty obraz w reżyserskim dorobku Kitano przynosi intymny szok, przeszywający duszę dreszcz. Niesamowity obraz, czysta poezja, artyzm w każdej sekundzie, w każdym kadrze. Absolutnie obezwładnia
Czwarty obraz w reżyserskim dorobku Kitano przynosi intymny szok, przeszywający duszę dreszcz. Niesamowity obraz, czysta poezja, artyzm w każdej sekundzie, w każdym kadrze. Absolutnie obezwładnia już sam warsztat artysty, jak i sposób ujęcia historii. Starzejący się yakuza Murakawa postanawia wybrać się na emeryturę. Zostaje jednak wysłany jako rozjemca na Okinawę. W rzeczywistości szef Muarkawy chce się go pozbyć, gdyż zazdrości mu wpływów i dochodów z jego interesów. Stary gangster przybywa ze swoimi ludźmi na wyspę i bezczynnie czeka na rozwój wypadków. Jego życie zmienia tempo - cieszy się przyrodą (znów fascynujące Kitano morze), przyjaźnią, spokojem i harmonią. Lecz jednocześnie zdaje sobie sprawę, jak nierozerwalne więzy łączą go ze starym życiem, od którego tak bardzo chce uciec. "Sonatine" to jeden z tych obrazów wywierających piorunujące wrażenie na psychice, personalnym odczuciu czysto estetycznym. Kitano rozpoczyna przedstawienie utrzymane w tonacji tragikomedii. W poszukiwaniu odpowiedzi na żywotne pytania o istotę ludzkiej egzystencji bierze w kadr pozornie niepasujące do filozofii rozważań środowisko yakuzy. Owszem, początkowo apatycznie przybliża mechanizmy stosunków świata mafii i wielkiego miasta, zdobyczy cywilizacji. Mafiozi snują się jak puste figurki, nie okazując nawet cienia emocji. Patrzą martwym okiem na śmierć, w której dominacji wiodą żywot. Zabójstwo to ich fach. W nim odnajdują poniekąd nawet radość, podchodząc do morderstw z ironicznym dystansem. Kitano kreśli rysy mgliste, gangsterzy to nic więcej niż papierowe sylwetki, przesuwające się biernie w rytm rozkazów bossa. Kiedy w filmie następuje inwersja otoczenia, zamiana rozświetlonej metropolii na czystą, nieskażoną ludzkim modelem świata naturę, kreacja psychologiczna bohaterów przybiera inną, totalnie odmienną postać. Obraz członków rodziny Murakawa, na co dzień twardych morderców, namalowany został w sposób niezwykły - reżyser pokazał ich zachowanie gdy żyją na uboczu swojego starego świata, nad spokojnym i falującym morzem. Powrót do życiodajnych korzeni, w kontekście codzienności odbieranych jako cofnięcie się, pierwotny prymitywizm, wydobywa z miernych skorup esencję życia, życia prawdziwego. Cienie stają się, pod wpływem inspirującej bezczynności pośród piasku plaży i szumu fal, zwyczajnie żywe. Jak niewiele wystarczy człowiekowi, by rozwinąć skrzydła. Kiedyś śmiali się z obrazu bezbronnej ofiary topionej w wodach portu (śmiech pozostawał jednostkowy, bez wzajemności), dziś bawią się w dziecinne gierki, w strzelanie petardami, kopanie dołków, tańce, gry zespołowe. Nie jest to objaw nudy, infantylizmu. Z biegiem dni misja na Okinawie staje się czymś odległym, irracjonalnym wręcz, ucieczką na rzecz zabawy, odzyskania prawdziwego piękna i radości, śmiechu, który staje się powszechny, zrozumiały. Istotę upływającego w odosobnieniu czasu stanowi kontemplacja, przejście z wyzutego z jakichkolwiek barw uczuciowych świata mafii do miejsca, które z zadowoleniem pozwala cieszyć się utraconym żywotem. Kitano ukazuje odwieczne potrzeby każdego człowieka - więź, bliskość z drugą osobą, przyjaźń, ucieczkę na łono natury. Cudowną metaforę papierowych zapaśników przenosi do wymiaru realnego. Yakuza bawiący się zabawką wkrótce wychodzą na plażę i na wyznaczonym ringu odgrywają scenę żywcem przeniesioną z planszowej gry. Papierowe ludziki, z drugiej strony zwarte klamrą przenośni istoty ludzkie, siłujące się na piasku w rytm stukania dłońmi. Pocieszne, ale czyż to właśnie siłujący się człowiek nie zrównuje się z cienką papierkową zabawką miotaną jak na sznurkach, targaną wstrząsami? Chwile spokoju przeplatają się z krwawymi strzelaninami, co świadczy o nieuchronności ciągłego życia dla mafii. Kitano brnie w sennej konstrukcji i modelu narracji dalej, splatając tak naturalny i pierwotny obraz, że staje się surrealistyczną wizją dorosłych w świecie dziecięcych rozrywek, ale ciągle mafiozów. Yakuzi są niewolnikami i dopiero spędzając czas w domku na plaży, przy pełni księżyca czują pełnię życia. Ale krągła tarcza księżyca świeci pełnym olśnienia blaskiem. Zbliża się koniec tragikomedii, śmierć nadchodzi, bo letalne więzy są już nie do zerwania. Księżyc w nowych ujęciach stopniowo ciemnieje i schodzi w dół ekspozycji kadru. Raj swobody kończy się. Symbolika staje się sygnałem do zmiany historii. Następuje krwawa masakra, eliminacja konkurencji. Tryby machiny miażdżą Murakawę już od początku filmu. Zwycięża, sieje śmierć, pozbywa się wszystkich. Kocha go kobieta. I wtedy następuje moment przesilenia. Z punktu widzenia swojej dawnej rzeczywistości, której zasadom był wierny przez całe życie, staje się szczęśliwy, pokonał wszystkich na swojej drodze, rozlał tyle krwi, zniszczył wrogów. Został królem śmierci. Kontrast wspaniałego prostego życia w harmonii, życia które pokochał całym sercem, które może być wspaniałe, a on jako, morderca. Punkt krytyczny - powrót nad morze. Ukochana na niego czeka, on zatrzymuje się. Samobójstwo. Dlaczego? Dlaczego miłość pozostaje bez odpowiedzi? Murakawa, piękny przegrany, ponosi ostatecznie konsekwencje swoich czynów. Dochodzi w dawnej hierarchii na pozorny szczyt, dokonał tego, czego chciał, cel egzystencji osiągnięty. Stary świat... nie, nie oto mu chodziło. Na szczycie jest pustka. Z drugiej strony wiadomo, że zostałby zabity przez mafię, nie chciał wracać do ukochanej by i jej nie zgubić w wirze zemsty, więc dzięki egzystencjalnej destrukcji zdobył się na uczucie i spojrzenie na drugiego człowieka przez pryzmat uczuć. Istnienie to droga, jednak Murakawa jej już nie widzi, po prostu nie ma przed nim żadnej ścieżki. Od strony kobiety nadjeżdża samochód, kamera filmuje drogę wijącą się na szczytach pagórków. Kiedy przechodzi na stronę gangstera drogi nie ma, jest urwana przestrzeń, rozjaśniana przez niebo... "Sonatine" nie jest typowym filmem gangsterskim. Mało w nim scen akcji, strzelanin. Konstrukcyjnie przypomina model wykorzystywany w filmach  Masakiego Kobayashiego - jednostajny rytm narracji z umieszczonymi punktowo "wyspami" przemocy. Jest raczej poematem przybranym w kostium kina akcji. Niezwykłe spojrzenie na kwestie humanizmu, dokonane z perspektywy brutalnych yakuzów, postaci wydawałoby się na wskroś negatywnych i złych, świadczy o wielkości reżysera. W świecie gangsterów potrafił odnaleźć piękno egzystencji, zadziwiający ale jakże piękny paradoks. Niektóre sceny, takie jak egzekucja szefa miejscowego gangu czy strzelanina w windzie są zrealizowane po mistrzowsku, emanujące realistyczną krwią czy odstrzelonymi palcami. Artystycznie Kitano wykazuje wielkie umiejętności grą kolorów. Wybitnie w jednej ze scen operuje geometrią form. Kiedy zabójca rozrzuca czerwone jak krew kwiaty, niesione wiatrem przybierają formę czerwonego dysku. Wszystko w zwolnionym tempie tworzy tajemniczą przenośnię. I oczywiście muzyka Hisaishiego, która buduje niezwykły klimat. Nowoczesna melodia, a przecież kompozytor ten przyzwyczaił widza do klasycznej ścieżki dźwiękowej, tu nawet zastosował elementy hinduskie - świadczy to o wszechstronności tego twórcy. Doskonale podkreśla fabułę, a nawet pojedyncze ujęcia. Motyw przewodni atakuje słuch widza już na napisach początkowych. Nuty soundtracku zapisują się raz elektronicznie stanowczo, raz ledwie zauważalnie, uczestnicząc w magicznych scenach nocnych zabaw. Aktorsko "Sonatine" nieco odbiega od dotychczasowego modelu kreacji bohaterów w filmach Kitano. On sam w roli głównej jest o wiele weselszy, pogodny, częściej ukazujący emocje, zwyczajnie bardziej wyrazisty psychologicznie niż chociażby w "Hana-bi". Murakawa stanowi główny punkt fabuły, natomiast w innych dziełach tego reżysera główna postać wtapia się w świat przedstawiony, nie jest meritum historii. Tu też nie stanowi centrum, ale pokazuje ludzkie doznania, choć nadal pod hermetyczną prawie martwą twarzą. Obsada drugiego planu, a w szczególności Susumu Terajima i Ren Osugi, zasługuje na wielkie brawa. Sposób rozrysowania pozostałych gangsterów jest skrajnie różny od rysu Murakawy. Yakuzi są spokojni, nie ukazują swoich przeżyć wewnętrznych. Rozpatrując takie rozplanowanie ról pod kątem konstrukcji obrazu bohaterowie ci tworzą obraz ludzi szczęśliwych, jednak nie do końca cieszących się życiem. Dlaczego? Istnieją w wymiarze niemal boskim, absolucie sielanki? W pełni nie pozwala cieszyć się cały ten delikatny amok, poczucie nieświadomości, niemożliwości odebrania tak zupełnie innej - jasnej - strony rzeczywistości. Wpływa to na wręcz magiczny, optymistyczno - budujący, ale w finale smutny, wyraz filmu. "Sonatine" jest w karierze Kitano obrazem przełomowym, pełnym artystycznej ekspresji filmem o tym co w życiu najważniejsze. Pod względem pomysłowości scenariusza reżyser dramatem tym osiągnął wyżyny. Jedno z tych arcydzieł, po których nie można normalnie wrócić do otaczającego świata. Obraz zabaw na oświetlonej słońcem plaży, błękitnego nieba, ludzkiej radości i śmierci - podróż intymnie wzruszająca. Końcowym akcentem w idylli jest jednak tragiczny smutek, hipnoza tragizmu wynikającego ze szczęścia. Dramat Kitano to nie film w dosłownym znaczeniu, to epicka poezja, wypisana znakami emocji, sztuki, bezwzględności świata, nie rzecz fizyczna ale czysto duchowa, trafiająca do każdego na inny sposób. To doznanie, które uderza estetyką, zupełnie absorbując odbiorcę, pozwala zapomnieć o świecie na więcej niż na czas seansu. To zjawisko, istniejące w pamięci i zmysłach do końca życia.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones